Majówka nad morzem

Było coś dla starszych (czyli zimowisko w Sopocie), musiało też być coś dla młodszych. I tak w piątek 27 kwietnia grupa 6 krucjatek i 10 ministrantów – uczniów szkół podstawowych – wyjechała na obiecaną, sześciodniową «majówkę». Cel był daleko, bo była nim nadmorska miejscowość gdzieś za Wejherowem i Żarnowcem: Lubiatowo. Po prawie 12 godzinach podróży i przejechaniu busem prawie 700 kilometrów – cel został osiągnięty. Co prawda, nasz kierowca – p. Robert zwątpił, czy skręca we właściwym miejscu, gdy okazało się, że ulica Plażowa w Lubiatowie jest polną drogą prowadzącą w kierunku lasu… Ale wszystko się zgadzało i po 10 minutach jazdy polnymi «ulicami» cała grupa szczęśliwie dotarła do «Domu Jana».

Prognoza pogody sprawdziła się pod jednym względem: nad morzem było zimno. Co odczuliśmy już pierwszego dnia: «zmarzlaki» ułożyli się do snu ubrani w jedno, drugie i trzecie wdzianko, a na to przyszła kołdra i koc. Szczególnie chłodne były wieczory i noce. Mieszkańcy ogrzewanych apartamentów mieli być w lepszej sytuacji. Mieli być: w pokojach były kaloryfery, które miały je ogrzewać, ale ogrzewały niespecjalnie. Lepsze okazały się apartamenty zaopatrzone w «kozy»: po trzygodzinnym paleniu drewnem w żelaznym piecyku komin się odpowiednio nagrzewał i w nocy oddawał do pokoju zgromadzone ciepło…

Najbardziej jednak zimno dało się we znaki w czasie pieszych tras brzegiem morza. Pierwsza była ekstremalna niedzielna trasa w okolicach Łeby – z wydm (z Łąckiej Góry) w stronę Rąbki: kilka kilometrów pod wiatr, bardzo zimny i ostro wiejący. Druga była niby mniej ekstremalna: we wtorek od latarni morskiej Stilo do Lubiatowa, 8 kilometrów, ale z wiatrem jakby mniej mroźnym. I wędrowcy byli lepiej ubrani – po nauczce z niedzieli. Opiekunów zaskoczyło jednak coś innego: że nikt nie narzekał – ani na stan zdrowia, ani na ciągłe wędrówki! Chociaż nawet w dniu wyjazdu dziewczęta i chłopcy zostali zbudzeni przed godz. 6.00 rano, aby powędrować na pożegnanie z morzem…

Poza wycieczkami nad morze i oddychaniem świeżą, morską bryzą – uczestnicy wyjazdu dwukrotnie przebywali w stadninie koni w Choczewie, gdzie mogli zażywać konnej jazdy. Większość musiała uczyć się jazdy wierzchem, pod czujnym okiem młodych instruktorek, ale była też niewielka grupka znawców tej sztuki, którzy samodzielnie uprawiali hippikę na maneżu. Ku zdziwieniu opiekunów – do tej grupki już po dwóch lekcjach zostali dopuszczeni dwaj chłopcy: Rafał i Filip. Którzy na wierzchowcach radzili sobie całkiem dobrze.

W Słowińskim Parku Narodowym dziewczęta i chłopcy wspięli się jeszcze na Rowokół (115 m n.p.m.), ongiś święte miejsce dla pogańskich mieszkańców, odwiedzili też pamiątkę po dawnych, słowiańskich mieszkańcach tych ziem: Muzeum Wsi Słowińskiej w Klukach. Po otrzymanych wcześniej wstępnych informacjach – w Klukach mogli zobaczyć tradycyjne słowińskie domostwa, przeczytać o historii jej mieszkańców i obejrzeć groby dawnych mieszkańców na zabytkowym cmentarzu.

Młodzi uczestnicy wyjazdu przez pięć dni gromadzili się na Mszy św. i na naukach poświęconych… 5. przykazaniom kościelnym: codziennie było omawiane jedno z nich. Dziewczęta i chłopcy mieli doskonałą okazję do powtórzenia sobie – albo przyswojenia na nowo – przykazań kościelnych w odnowionej wersji, zatwierdzonej dla wiernych w Polsce w 2002 roku. W konkursie-niespodziance na zakończenie wyjazdu pięciu chłopców bezbłędnie wyrecytowało 5 przykazań kościelnych w obowiązującej wersji. Sukces katechetyczny?