Zimą, w czasie ferii szkolnych, przed lub po odpuście parafialnym – przychodzi pora na wspólny wyjazd dziewcząt i chłopców ze służby liturgicznej. W tym roku ks. Bogdan został skutecznie namówiony na kolejny wyjazd do Sopotu. Tym razem miał to być wyjazd integracyjny: miał w nim uczestniczyć ks. Paweł Zych i ministranci z parafii bł. Anieli Salawy.
W niedzielę 12 lutego przed południem dziewiętnastoosobowa grupa zameldowała się na stacji PKP Kraków-Płaszów, by pociągiem TLK – po przejechaniu całej Polski i 12 godzinach podróży – dotrzeć do Sopotu. W pociągu było ciepło, przemierzał Polskę zgodnie z rozkładem (!), a spółka PKP Intercity zaskoczyła młodzież prezentem w postaci czekolady firmy Wawel dla każdego. Ks. Bogdan narzekał więc jedynie na brak zapowiadanego… wagonu barowego. A w Sopocie – na niesprawne automaty biletowe Szybkiej Kolei Miejskiej (o godz. 22.00 kasy były już nieczynne). Bo eskaemką grupa musiała się jeszcze przemieścić do Sopotu-Kamiennego Potoku, by o godz. 23.00 dotrzeć wreszcie na nocleg w gościnnym domu Księży Misjonarzy przy parafii pw. Zesłania Ducha Świętego.
W poniedziałek – po tylko nieco dłuższym spoczynku nocnym – cała grupa dotarła na nabrzeże przystani promowej PŻB w Gdańsku-Nowym Porcie, by rzucić okiem na Westerplatte, ujście Wisły i samą przystań oraz wykonać pierwsze pamiątkowe zdjęcia. Teraz cała grupę czekał spacer brzegiem Zatoki Gdańskiej – przy pięknej, słonecznej pogodzie – do Sopotu, obiad w Sopocie (we własnym zakresie) i spacer po sopockim molo. W sumie: 11 kilometrów. Dobrze, jak na pierwszy dzień wędrowania po Trójmieście i okolicy.
We wtorek w planie był Gdańsk-Oliwa: ogród zoologiczny i cenne tamtejsze zabytki. Ogrodem zoologicznym wszyscy byli trochę zawiedzeni, a to z powodu braku zwierząt na wybiegach (czego należało się spodziewać). Ten brak wynagrodziły jednak gady i ptaki, które można było oglądać w zamkniętych pomieszczeniach. A zwłaszcza małpy, które są „oczkiem w głowie” dyrekcji gdańskiego ZOO: w pobudowanych dla nich drewnianych domostwach młodzież oglądała więc z przyjemnością (albo… obrzydzeniem) i chętnie fotografowała orangutany, szympansy, mandryle, wyjce, makaki, gerezy abisyńskie i lutungi jawajskie.
Po obiedzie w pizzerii i zanim wszyscy weszli do oliwskiej katedry – ks. Paweł zauważył na spacerze emerytowanego ordynariusza gdańskiego, ks. abpa Tadeusza Gocłowskiego. Który, ku zaskoczeniu wszystkich, zaprosił cała grupę „na pokoje” i poczęstował słodyczami (doskonałymi!). Niezaplanowana rozmowa u ks. Arcybiskupa trwało dobrą godzinę. Aż do wspólnej modlitwy w prywatnej kaplicy ks. Arcybiskupa, która zakończyła miłe spotkanie.
Podczas spotkania ks. Arcybiskup pytał, młodzież odpowiadała, młodzież pytała, odpowiadał ks. Arcybiskup. W odpowiedzi na pytanie o zniszczenia wojenne w Gdańsku – ks. abp Gocłowski przypomniał, że Gdańsk nie był zniszczony w czasie wojny: został zdewastowany i spalony przez Armię Czerwoną już po ustaniu działań wojennych. Tu ks. Arcybiskup przypomniał epizod ze swojej posługi pasterskiej. Otóż uczestniczył w uroczystym posiedzeniu Rady Miejskiej Gdańska. Podczas posiedzenia historyk w swoim referacie stwierdził: Armia Czerwona spaliła Gdańsk. Na które to stwierdzenie demonstracyjnie opuścili posiedzenie… radni SLD. Przy oklaskach pozostałych radnych. Natomiast na spotkaniu pozostał… konsul Federacji Rosyjskiej. Też otrzymał oklaski, chociaż z innych powodów, aniżeli radni SLD.
W środę cała grupa pojechała szynobusem na Hel i z powrotem. Czasu na zwiedzanie Helu nie było więc dużo (wszystkiego 4 godziny), ale wszyscy zdążyli zwiedzić tamtejsze Muzeum Rybołówstwa – wrażenie mogły zrobić zwłaszcza ukazane tam fatalne perspektywy światowego rybołówstwa, będące skutkiem rabunkowych połowów na wszystkich morzach świata – a także dotarli na helski cypel, niektórzy zaś oddali się przeszukiwaniu helskich umocnień (dziś już pięknie oznaczonych i opisanych), które pozostały otwarte dla turystów po opuszczeniu terenu przez wojsko; widok helskich umocnień niewątpliwie przybliżył młodzieży piękną kartę naszej historii, jaką była obrona półwyspu w 1939 roku. Ba, starczyło jeszcze czasu na popołudniowy posiłek. I jak niektórzy z miejsca wypatrzyli czynną pizzerię, tak koneserzy wypatrzyli restaurację Canoga (po kaszubsku: wędrowiec), a w niej dania miejscowej kuchni…
W czwartek – znowu przy pięknej, słonecznej pogodzie – cała grupa wędrowała brzegiem morza do Gdyni. Tam niezawodną atrakcją okazało się gdyńskie Oceanarium (ten aksolotl meksykański!), a potem także słynny sklep Batory. A najbardziej niestrudzeni uczestnicy wieczorem wybrali się po raz drugi do sopockiego Aquaparku (po raz pierwszy byli tam we wtorek). Zaś dla części chłopców o wiele bardziej atrakcyjna okazała się możliwość oglądania w telewizji transmisji meczów piłki nożnej: najpierw Legii Warszawa ze Sportingiem Lizbona, a potem Wisły Kraków ze Standardem Liege. Nawet jeżeli polskie drużyny nie zachwyciły.
W piątek nie pozostało zrobić nic innego, jak wreszcie zwiedzić Gdańsk. Zwiedzanie zaczęto od Muzeum Narodowego, umieszczonego w dawnym klasztorze franciszkańskim. Ceramika i porcelana oraz malarstwo flamandzkie i holenderskie – w sumie nic tak nadzwyczajnego, by ściągać tłumy zwiedzających. Ale ks. Bogdan prowadził tam grupę już nie po raz pierwszy. Wszystko przez eksponowany tam Sąd Ostateczny Hansa Memlinga. Niezwykła tematyka tryptyku (bo jest to tryptyk ołtarzowy), wspaniała kolorystyka, precyzja malarskiego rzemiosła, złudzenie przestrzeni i perspektywy, artystyczna wyobraźnia, realizm szczegółów, głęboka teologia – to wszystko nie może nie przyciągać wciąż nowych fanów średniowiecznego malarza. Zwłaszcza, gdy trafia się na dzień wolnego wstępu, którym jest piątek… Proszę księdza, dlaczego na obrazie więcej jest tych, którzy idą do piekła, aniżeli tych, którzy idą do nieba? – przytomnie pytał Piotr, najmłodszy uczestnik wyjazdu, który z wielkim zainteresowaniem oglądał arcydzieło. Jest więc nadzieją, że Memlingowi przybędzie fanów. W końcu także spośród tych, którym jeszcze „nie zagrało ono w duszy”.
A potem trasa zwiedzania prowadziła (z przerwą na obiad) obok i przez najważniejsze zabytki Gdańska: dawny port nad Motławą, Zieloną Bramę, Długi Targ, obok fontanny Neptuna (w remoncie) i ratusza przez Bazylikę Mariacką, obok Bramy Wyżynnej, Ratusza Staromiejskiego do Poczty Gdańskiej, i obok kościoła św. Jana do kościoła św. Mikołaja – jedynego, który nie został spalony przez Sowietów.
Codziennie w kaplicy gościnnego domu Księży Misjonarzy uczestnicy gromadzili się na Mszy św. odprawianej w języku łacińskim, której przewodniczył ks. Bogdan. Z pomocą ks. Pawła i kolegów z parafii bł. Anieli Salawy poznawali świętych: św. Dominika Savio, św. Tarsycjusza, bł. Franciszka i Hiacyntę Marto, bł. Pier Giorgio Frassati i zmarłego w 2006 roku Carla Acutis (który jest kandydatem na ołtarze). Kandydaci na lektorów czytali czytania mszalne, Anamika śpiewała psalmy, a Mateusz z gitarą w ręku prowadził śpiew. Pewnie wszyscy starali się dobrze modlić, skoro Boża Opatrzność czuwała nad młodymi i ich opiekunami. W sobotni wieczór po podróży ekspresem Intercity Małopolska powrócili więc cali i zdrowi do Krakowa. Spowitego zresztą tradycyjnym smogiem, od którego w Trójmieście zdążyli się odzwyczaić.